Nowe miejsca elektryzują koszaliński rynek gastronomiczny. Zainteresowanie wydaje się całkiem spore. Komu uda się zyskać stałych klientów, a kto jedynie zaspokoi ciekawość przybyłych, czas pokaże. Otwieranie lokalu w tym dziwnym czasie na pewno jest swego rodzaju odwagą, którą szanuję i podziwiam.
Jednym z nowo otwartych lokali jest Szalupa. Miejsce znane dobrze, ponieważ Szalupa zagnieździła się po dawnej Viva Italii, która jeszcze przed pandemią miała plany rozwojowe. Planów nie udało się zrealizować, za to przyszedł nowy gospodarz i pozamiatał.
Napiszę moje odczucia, choć mogą się lekko różnić od samych superlatyw krążących w sieci.
Zacznijmy od wyglądu. Lokal został odświeżony, choć odświeżenie, wygląda trochę w stylu uboższej wersji Magdy Gessler. Podział sal i stolików został niezmieniony i prezentuje się dokładanie tak samo jak było w Vivie. Elementy drewniane zostały pomalowane na jaskrawoniebieski kolor, kraciaste obrusy, zastąpiono granatowo – białymi. Ściany przemalowano na błękitny odcień, a belki drewniano powleczono białą farbą. Na środku stoi chłodziarka z ciastami na dość dziwnym stoliku (w pierwszej chwili pomyślałam, że to akwarium), ściany zdobią duże reprodukcje o morskiej tematyce. Coś jednak w tym wystroju ewidentnie brakuje. Teraz sala zamiast restauracyjnie wygląda barowo. I mimo, że jest jaśniej w salach, to gdzieś umknęła kameralność i klimat dla jakich przychodziło się w to miejsce. A lokal ten zdaje się być bardzo wdzięczy do wszelkich aranżacji, podziału przestrzeni. Nie będę ukrywać, że pomysł, który kiedyś usłyszałam a propos tego miejsca, które mogłoby być takim #beforem i #afterem przed/ po teatralnym spektaklem, z przekąsami, bąbelkami, z ciekawą aranżacją wnętrza, tak aby podtrzymać klimat bezpośredniego sąsiedztwa teatru wydawał mi się znakomity. Ta barowa aranżacja po prostu gryzie mi się z tym obiektem. No ale cóż taka była wizja nowego gospodarza.
Co do istoty miejsca. Obsługa nieco usztywniona, drobne pomyłki, lekka nieznajomość asortymentu, ale zrzućmy to na pierwsze dni otwarcia. Zamówiliśmy, makaron tagiatelle z kozim serem i pesto z buraka, które reklamowane jest jako danie wegetariańskie, a makaron polecany jako własnej roboty. Makaron pyszny, ale ta kombinacja w całości, nieco mdła, przytłoczona kozim aromatem, coś tam chyba można jeszcze poprawić, bo porcja naprawdę spora. Cena 25 zł. Kolejnym daniem był filet z kurczaka faszerowany mozzarellą i suszonymi pomidorami z ziemniakami z kroplami pesto bazyliowego. Danie smaczne, typowo obiadowe, choć bez padania na kolana, jednak brak jakichkolwiek warzyw, choćby w postaci sałatki zdecydowanie raził. Warzywa są teraz w modzie, czemu zostało to tak bardzo pominięte? Cena 29 zł.
Jako starter został podany paprykarz z wędzonego łososia i była to najsmaczniejsza rzecz, które testowaliśmy. Gdyby jeszcze do niego podano, np. krakersy, czy grissini, zamiast po prostu białych plasterków zwykłej bagietki byłoby ekstra.
Cieszy fakt, że Szalupa chce być Seafood & Wine, ale żeby zatrzymać gości, musi jeszcze odrobinę dopracować szczegóły. Na razie jest bardziej barowo niż restauracyjnie. Możliwości i chęci są, więc oby kolejne dni przyniosły i udoskonalenia i nowych klientów. Ceny są atrakcyjne, a i mnie spotkała okazja na rabat – 15 %.
Choć tak między nami, jeśli coś jest na przecenie w gastronomii, to akurat nie jest to dobry znak. Lepiej byłoby promocję ugryźć tak: napoje bezalkoholowe do dania obiadowego w cenie, czy deser gratis niż obniżka ceny. To hasło sprawdza się w rynku odzieżowym, w gastronomicznym brzmi podejrzanie 😉






Szalupa Seafood & Wine
ul. Marii Skłodowskiej Curie 1
W knajpie która ma się specjalizować w daniach rybnych zamówiłam tylko mięso i piszę
recenzję…słabo
Dlaczego słabo, każdy je na co ma ochotę, a może ja nie mogę jeść ryb, to wyklucza mnie z pójścia do lokalu? Tym bardziej, że dania rybne są tam w mniejszości, jeśli spojrzymy na całą kartę.
Lubię bobry