Już dawno powinnam o nich napisać. Czemu to zajęło tyle czasu? Po pierwsze dziwny wirus, który zamieszał na tyle, że tuż po otwarciu lokal został zamknięty, później w wakacyjny luz i oddech otworzył się na klientów. Potem jak wiadomo, znów tylko na wynos…, ale warto było czekać, bo po tylu ciosach poniżej pasa, które wszyscy przeżyliśmy „Nienażarty” wstał wzmocniony, energetyczny, pełen pomysłów, rozbudowany, pokorny i pracowity.
Burgery od „Nienażartego” zamawiałam na wynos, w czasie lockdownu, ale nie chciałam o tym pisać, gdyż tego rodzaju lokale, trzeba brać pod uwagę żywcem. Czekając na otwarcie i okazję, aby niepostrzeżenie odwiedzić to miejsce, dochodziły mnie słuchy z miasta. „Pyszny, najlepszy, super” – to najczęstsze opinie. Ok, brzmiało zachęcająco, ale co może skusić osobę nie do końca burgerową, aby w „Nienażartym” zostawiła parę groszy. Już tłumaczę.
„Nienażarty” ulokował się w budynku pod dawnym barze, przy ul. Zwycięstwa. Początkowo skromnie, ale teraz jest tam bardzo wygodnie i ciekawie urządzone miejsce. W tym sezonie powstał także dwuczęściowy ogródek. Jedna część jest integralnym przedłużeniem lokalu, druga to zadaszony niezależy „domek” z telewizorem (to info dla fanów transmisji sportowych).
10 rodzajów burgerów, które widnieją na karcie to tylko początek możliwości.
10 najróżniejszych smaków i doznań.
Wśród tych propozycji odnajdzie się mięsny drwal, wege frik, pani domu, małolaty i pan pod krawatem.
Frytki z batatów, ziemniaków, panierowane paluszki mozzarelli brzmią i są naprawdę fajne, a przede wszystkim nie są to gotowce. Ja doceniam też bardzo bogate w składniki i pięknie wyglądające sałatki. Dobrze, że miejsce takie jak burgerowania szanuje osoby nie jedzące mięsa i proponuje w zamian coś ciekawego.
Jestem też fanką baby burgerów. To opcja dla mniejszych brzuszków, ale niczym nie ustępująca tej pełnowymiarowej wersji. Fajnie, że ktoś o tym pomyślał, bo bardzo nie lubię marnowania jedzenia, a dojadanie po dzieciach, zostawmy w domu.
Bardzo mnie to cieszy, że „Nienażarty” idzie delikatnie w stronę pubową. Robią naprawdę świetne alkoholowe koktajle. To miejsce, w którym dobrze czują się panowie i panie, ponieważ czy przyjdą razem, czy osobno znajdą coś dla siebie. W czasie wakacji (wielki plus za to, że można bezpiecznie zostawić rowery) udało mi się trafić na DJ’a grającego swoje sety. Klubowa muzyka, ale przyjemna dla ucha wszystkich, na tyle głośna/cicha, że da się swobodnie rozmawiać (tak lokale nie muszą dudnić dźwiękami, aby było w nich przyjemnie).
Chciałam też zwrócić uwagę, drobiazgi, ale bardzo ważne. Po pierwsze dania podane są w pięknych naczyniach, a przypominam, nadal jesteśmy w burgerowni/pubie. Potrawy wyglądają świeżo, wychodzą z kuchni estetycznie dopracowane. Doceniam.
Drugą sprawą jaka mnie ujęła, to na plakietkach pod imieniem niektórych osoby obsługujących był napis – uczę się. Dlaczego to ważne? Czasem gderamy, że obsługa „nie ogarnia”, nie odpowie na wszystkie pytania, czy przynosi po jednym talerzu. Rzadko jednak myślimy, że ten ktoś może dopiero się uczyć. Nie ma co udawać, że się jest alfą i omegą, a taki szczery komunikat sprawia, że przynajmniej ja robię się zdecydowanie bardziej wyrozumiała.
Czy lubicie burgery czy nie, idźcie sprawdzić sami, o ile jeszcze tego nie zrobiliście. Myślę, że w tym przypadku fastfood został wyniesiony na wyższy poziom i poza po prostu zaspokojeniem głodu można spędzić tam miło czas. Będąc tam miałam poczucie zaopiekowania. Dla mnie to ważne.


Adres:
Zwycięstwa 186A, Koszalin