W poszukiwaniu smaku do Kołobrzegu?
Czemu nie! Droga zajmie niewiele ponad 20 min, a kulinarnie przenieść można się znacznie dalej. Dlaczego Kołobrzeg z roku na rok staje się coraz bardziej atrakcyjny dla nas Koszalinian?
Warto rozmawiać
O tym, że warto rozmawiać, nie trzeba chyba specjalnie wspominać, ale wspomnieć należy, że dzięki grupie #zjedzkoszalin możemy szybko i dynamicznie dowiedzieć się co w trawie piszczy. O ile w tej lokalnej trawie wiadomo co piszczy, to u sąsiadów (nie za często tam bywając) warto właśnie rozmawiać. Pod hasłem #kołobrzeg pojawiło się kilka smacznych propozycji. Dziś jedna z nich, o której warto wspomnieć.
Migaloo, to nowa restauracja, która w drugim członie swojej nazwy ma: Seafood & More.
Znajdziecie ją w najbardziej gorącym miejscu Kołobrzegu, czyli na ulicy Towarowej.
Ulica ta stał się ciągiem restauracyjnym, takie właśnie ulice uwielbiają turyści, których w Kołobrzegu nie brakuje. O ile w mieście tym knajpek z rybami jest całkiem sporo, Migaloo nęci nas egzotyką i wynosi na wyższy poziom konsumpcji.
Z morza na ląd
Karta Migaloo jest bardzo krótka, ale jestem pewna, że starczy na kilka wizyt, tak aby złapać obraz proponowanych dań i poczuć klimat jaki chce przekazać szef kuchni. Zdecydowanie w tym miejscu postawiono na owoce morza, ale bez przekombinowanej formy. Chcę powiedzieć, że smak zadowoli każdego, nawet bojącego się owoców morza, czy po prostu tradycjonalistę.
Przyjrzyjmy się karcie. Jeśli nęcą was smaki egzotyczne dla naszej szerokości geograficznej to wyostrzcie ząbki na ośmiornicę podawaną w sałatce, ostrygi i mule. Jeśli kochacie smaki znane i lubiane, w karcie jest też steak z rostbefu lub antrykotu, kurczak kukurydziany, jagnięcina i łosoś. Karta więc, mimo że wygląda dość ekskluzywnie, jest tak naprawdę bardzo uniwersalna i dla każdego. Do tego lokal serwuje w tygodniu lunch w godzinach 12.00 – 17.00 w cenie około 40 zł. Tu można spróbować, rzeczy spoza karty i po wielokroć cieszyć się różnymi smakami.
Opowiem tylko po krótce na co ja się skusiłam i od czego polecam zacząć.
Znakomita zupa rybna, w które znajdują się krewetki, mule, ale i łosoś oraz dorsz. Zupa i kremowym, aksamitnym, ale wyrazistym smaku. Gęsta od rybnych dodatków, stanowi dobry start. Nieco słodszy i delikatniejszy jest bisque z homara z rakowymi szyjkami. Zupa łagodna, choć smak niezwykle przyjemny i zdecydowanie dla wszystkich. Jestem pozytywnie zaskoczona, tym, że zupy nie zostały wzbogacone oczywistym pieczywem. Do zupy rybnej podano krakersy, do zupy z homara – paluszki z ciasta francuskiego z przyprawami. Subtelność pieczywa, tylko ubogaca smak, nie tłumiąc go masą pieczywa (ceny 22 zł za porcję)
Solidne i bezpieczne danie to z pewnością łosoś, ziemniaki granit, konfitura z czerwonej cebuli, sos koperkowy i brokuły. Przenikające się smaki, wykwitnie podane, sprawiają, że dość oczywista propozycja, smakuje zdecydowanie lepiej. Danie na większy głód, choć warto nad każdym kęsem posiedzieć dłużej (cena 56 zł).
Podobnie z przystawką, czyli tatarem na z tuńczyka grubo siekanym na podstawie z guacamole. Świeżo zmielony pieprz, sól i zabawa rozpoczęte. Ja uwielbiam wszelkiego rodzaju tatary, ponieważ można finalnie samemu zdecydować w którą stronę pójdzie smak. Taka kulinarna uczta umila rozkoszowanie się daniem (cena 30 zł)
Co jeszcze warto spróbować? A no firmowy koktajl Migaloo, w skład, którego wchodzi bacardi, słony karmel i śmietanka. Lekki, słodki, budzący ochotę na więcej.
Koniecznie trzeba dopowiedzieć, że lokal jest pięknie urządzony, w pudrowo miętowych kolorach. Morski akcent stanowią ułożone w fale zdobienia pod sufitem oraz liny rybackie w nieoczywistych aranżacjach. Do tego zieleń roślin i spokojna muzyka wprowadzają relaksujące akcenty. Bardzo zmyślnie zaprojektowana jest środkowa część lokalu z półokrągłymi kanapami. Zabieg ten pozwala na niewielkiej stosunkowo przestrzeni zbudować przestrzeń dla wielu, ale jednak odrębnych stolików. Sprytne.
Obsługa również zasługuje na wyróżnienie. Nienachalnie obecna cały czas, służy radą, świeżo zmielonym pieprzem i dobrym słowem.
Dlaczego zatem można w Kołobrzegu, a w Koszalinie sam fastfood. Tu trzeba oddać, że robotę niestety robią turyści, którzy jadają na mieście i liczą się z wydatkiem. Konsumpcja jest częścią ich wspomnień z urlopu, bawią się smakiem i są nastawieni na pozytywne doznania oraz na koszty, jakie przyjdzie ponieść (za te doznania).
W Koszalinie, po prostu brakuje ludzi, którzy chodziliby regularnie i takim restauracjom dali szansę na byt. Jednak nie ma co załamywać rąk, Kołobrzeg jest naprawdę bardzo blisko.
Co może tylko ograniczać, no może koktajli Migaloo trzeba zamówić mniej!




Tak jak napisałaś – w Kołobrzegu ruch robią turyści. Koszalin nie dba o przyciągnięcie turystów, a Koszalinian w większości nie stać na restauracje.